Cinque Terre

Właściwie nie wiem jak zacząć. Przy tym winie (Walter de Batte 2007 Cinque Terre DOC z: Bosco 40%, Vermentino 40% i Albarola 20%) aparat poznawczy się zawiesza, obwody się przegrzewają, trzeba resetować. Strzałka nie chce pozostać na zielonym polu obektywizacji, wciąż niebezpiecznie przeskakuje na czerwony obszar emocjonalnego entuzjazmu.

ct00.JPG

To prawda, że w tym akurat przypadku mogę się podeprzeć (co gwarantuje jaki taki współczynnik obiektywizmu) opinią autorytetów – bo przecież nimi są – ale nawet gdybym nie przeczytał w Winach Europy, że to „jedno z wielkich win włoskich” – musiałoby mną wstrząsnąć. Jest trudno uchwytne - choć przecież niesłychanie ekspresyjne – nieustannie się zmienia, przemawia różnymi językami. Nos w jednej chwili zda się „po prostu” utleniony, a zaraz potem staje się to intrygującym cuvee orzechów, zgaszonej świecy, ziół, masełka noisette. Takiego połączenia – w równowadze – owocu i mineralności nie spotkałem jeszcze nigdy w swym, krótkim wprawdzie, winiarskim życiu. Piję sok winogronowo-jabłkowy, a jednocześnie to jest pieśń skał, a jeszcze pewniej – kamieni, z których zbudowane są cinqueterrskie tarasy (próbuje je ratować UE, finansując naprawę unikalnych ścian, ułożonych z ułomków skalnych – bez zaprawy!). Jeżeli słowo terroir cokolwiek znaczy – to tutaj znalazło swój wyraz absolutny. De Batte zrobił wino, które opowiada nie tylko o geologii, wietrze od morza (sól!), śródziemnomorskich balsamicznych roślinach – to także opowieść o dramatycznych, choć niepozbawionych radości – zmaganiach ludzi z Cinque Terre, z winiarzami na czele – z miejscem, w którym przyszło im żyć. Może wystarczy powiedzieć, że twórca wina ma niecały hektar winnic, podzielony między niemal 50 parceli. A może wystarczy zobaczyć „monorail” – tutejszy wynalazek, który zmniejszył trochę udrękę dźwigania na plecach koszy z winogronami po niekończących się schodach, łączących tarasy. W skrócie, to minikolejka na Gubałówkę - szyna z zębatką pod spodem, silnik, siodełko, dwie skrzynki z tyłu - i jazda, od parceli do parceli. O tym też jest to wino. Mocne (alkohol dodaje nerwu, nie wadzi), ekstraktywne, dźwięczne, pikantne, gęste, o barwie jasnego bursztynu albo starego złota... i tak da capo al fine – ta opowieść nigdy się nie kończy. Na ile na mój odbiór wpłynęło spotkanie z autorem – nie wiem, ale jeśli wpłynęło, to dobrze, bo to także jest część opowieści. Cdn. @Wytwórnia w Riomaggiore

ct01.JPG
Urządzenie monorail

ct02.JPG
Monorail w podniebnej winnicy. W dole Corniglia.

ct03.JPG
Tarasy. Poprzedni podpis był pomyłką. Tam jest Manarola, a Corniglia - tutaj. Łączy je ścieżka u podnóża klifu - biegnąca przez wszystkie pięć miasteczek - ale była zamknięta, więc poszliśmy górą i dobrze.

ct04.JPG
Jeszcze murek bezzaprawowy z bliska.

ct07.JPG
Na wypadek, gdyby cdn jednak nie nastąpił - wisienka na torcie, a raczej na winie: twórca w swojej jaskini. Tego wina zrobił 1650 butelek.

Comments

Cinque Terre

Cinque Terre wywołuje we mnie miłe wspomnienie. Dawno temu tam byłem. Dawno, to jednak znaczy w tym przypadku gdzieś z 10 lat, wcale nie taka znowu prehistoria, sporo jeszcze pamiętam. Stacjonowałem przez trzy miesiące w Pisie. Poznałem kilka mniej znanych miejsc jak rezerwat San Rossore, tuż nad morzem, Alpi Apuane, dolomityczne góry, schodzące wprost do morza, w niczym nie przypominające naszych wybrażeń o Apeninach, choć i okolice Gran Sasso przecież alpejskie w klimacie, w końcu Cinque Terre. Przemieszczałem się przez tych Cinque Terre z południa na północ, pieszo. Doszedłem do szóstej ziemi, obiecanej. Podróż czasem przerwał uskok, obsuw, obryw skalny, gdzie kawałek ziemi runął wprost do morza. No ale co to dla Polaka, po jakiejś siatce trochę się przewspinać. Trudniej już było ominąć zabezpieczenia i zakaz niż sam obsuw, jak się w końcu okazało. Pięć (a w zasadzie sześć, choć i do siódmego miasteczka można było się wybrać, ale żem zaniemógł a i pora późna była) ziemi, to pięć miasteczek, jakże różnych w klimacie. Czasem wyżej zawieszone nad ziemią, czasem schodzące do samego morza. Tu wieża, tam winnica, wszędzie maleńkie, kolorowe domki przyczepione do skał. Bardzo malowniczo. Przejść ciężko, bo to tak ciągle góra i dół, jak sinusoida, no ale można. Przeżycia bezcenne. Żałuję, że winami wtedy jeszcze się aż tak nie interesowałem. Wiedziałem tylko, że toskańskie trzeba kupować i skrzynkę Riserva Vino Nobile di Montepulciano 1997 od Fattorii del Cerro (Saiagricola) wtedy przywiozłem, niestety dawno temu już ostatnia butelka została wypita:(