Kamzikowe wina Deo by pewno przechrzcił na wina kozojebców. Jest też w Marks&Spencerze anonsowane przez Wojtka Bońkowskiego wino z owcą, a St. Andrea też specjalnego pinocika do jagnięciny robi, więc może mogłaby i być wersja owcojebcza dla odmiany? Jak w fantastycznym filmie "Noc na ziemi" Jarmusha ze świetną paradą aktorską Benigniego. Nawiasem mówiąc to Benigni improwizuje w ostatnim filmie Woody'ego Allena Love in Rome już jakby nieco słabiej, ale i tak jest światełkiem w tunelu tego marnego filmu. Słabość jego gry może wynikać po prostu ze słabego scenariusza, wyżej scenariusza nie podskoczysz, który nawet product placement przyćmił. No więc jak już wiemy, że kamzik znaczy koza, to chciałem co nieco o winach słowackich napisać z perspektywy górskiej włóczęgi. Włóczęgę ja gram oczywiście. Włóczyłem się zaś kilka dni po Tatrach zamiast Barolo degustować, tak jak oni pięknie na Winicjatywie degustują, niektórzy krzywiąc się przy tym okrutnie, inni zaś pijąc śmiało Barolo z kumplami dzięki Magazynowi Wino, na który nic im potem nie przeszkadza, jak to określił Deo, jadem plwać. Pomyślałem sobie - lepsze młode piwo, niż młode Barolo pić, lepiej ludzi poznawać na szlaku niż ciągle w tych samych kamienno-winnych kręgach się obracać i ruszyłem śmiało w Tatry, o których ostatnio w TV tak głośno. Nie tylko dlatego, że Adam Bielecki, zdobywca K2 i GII, podczas swego wesela gdzieś na podhalańskich halach mir publiczny ponoć zakłócał tak, że aż władza się pojawiła.
Gładka Przełęcz i Krywań, z Zawratu.
Zacznijmy od początku, czyli od naszej kozy. A w zasadzie to od naszej świni. Bo przecież nie od barana, do którego powrócimy jeszcze jak tylko Moutona od Rothshilda ktoś nam postawi. Do świni, bo o Świnicy będzie mowa i o świństwach co nieco. Dnia pierwszego udałem się na Świnicę, by jednoosobowo, ale komisyjnie sprawdzić, czy jest gdzie spaść w okolicy Świnicy i Zawratu. Jak wiadomo tam właśnie ostatnio spadł prof. Szaniawski ponosząc tragiczną śmierć o czym pisaliśmy w zakopiańskim wątku. Wydawało mi się, że nie. A jednak. Przepaścistych fragmentów na zboczach Niebieskiej i Gąsienicowej Turni jest kilka. A propos kultury, nie spożycia, a poruszania się po górach, to różne zaobserwowałem techniki i akcje oczekując spokojnie na opuszczenie łańcucha przez tych co się go złapali idąc z drugiej strony. Zwykle bowiem gdy tak robiłem byłem wyprzedzany przez chętnych, z których część z wdziękiem kozicy mijali zestresowanych niedzielnych turystów poruszających się w przeciwnym kierunku, inni zaś jak te świnie (nazwa szczytu zobowiązuje) blokowali drogę trzymając się kurczowo łańcucha i czekając aż ich ktoś idący z przeciwka i pierwszeństwo jakoby mając ich wyminie idąc bez asekuracji. A ja czekam i czekam, i czekam... ech! W schronisku Pięciu Stawów wina nie dają. Jest piwo i nieprzyjemna recepcjonistka. Wieczór w Zakopcu, gdzie Nasza Dobra Kasza, ale i wino podają. Indomita to wyższa półka, a Don Mantillon stołówka i to wina z cukrem resztkowym. Cóż począć? Wypić się je da, lepiej białe niż czerwone. Fajnie, że pozostawione polar i kijki (za dużo wina? piwa?) dwa dni później mi oddali. Wot i cywilizacju mamy!
Dolina Białej Wody, Mały i Wielki Młynarz.
Dzień drugi zacząłem od wyjazdu z Zakopca. Dzień wcześniej bowiem zjechałem kolejką z Kasprowego Wierchu, gdzie wino mają i owszem: białe i czerwone nawet. Udałem się dość mechanicznie znowu w kierunku Palenicy Bialczańskiej, gdzie wina nie widziałem, ale świetna mineralka, mineralna oczywiście;-) No ale Dolinę Roztoki pokonałem dzień wcześniej idąc na Zawrat. Tym razem nie zawracając zresztą. Droga do Morskiego Oka, jakkolwiek urocza, ze względu na asfalt, jak w dobrym Barolo, trochę mnie zniechęcała, tym bardziej, że wracałem nią już kilka tygodni temu ze Szpiglasowej Przełęczy ciągnąc. Nawiasem mówiąc w Morskim Oku zdecydowałem się wtedy na piwo;-) No więc po pytaniu kierowcy Łysa Polana wysiada ktoś, krzyknąłem, że i owszem. Po drodze widać było, że chłopaki z Zakopca i okolic w nocy nie próżnują tylko gumy palą jak w porządnym Pinotage.
Litworowy Staw. Litworowy Szczyt i Żłobisty.
Udałem się więc Doliną Białej Wody. Kiedyś już ją pokonywałem idąc do Litworowego Jeziorka ze Schroniska Starej Roztoki. Tym razem dalej ruszyłem w towarzystwie słowackiej rodzinki, poznanej na szlaku. Nikt ze słowackich poznanych właśnie dzieciaków na enologię się nie wybiera, weterynaria i psychologia już raczej. Chodzą dużo, znają Cieszyn, pewno ich babicka pochazi stamtąd. Dolina Białej Wody (bez skojarzeń) kończy się w okolicy taboru pod Młynarzami, gdzie można znaleźć dach nad głową i ognisko, fajna miejscówka na imprezkę. Doszliśmy do kolejnego rozstaju dróg mijając Litworowy i Zmarzły Staw. Polski Grzebień czy Rohatka. Słowacy nieuczasani, ale we mnie rogata dusza, zbójnika, więc na Rohatkę (fajna skała do wspinania) i dalej do Zbójnickiej Chaty. Gdzie wino i oprócz pary z Rohatki spotkałem dwie Francuzki.
Rohatka. Słowacy.
Francuzki z Sabaudii, czyli Savoie. Pytałem o Apremont, zaczęły się nieco krzywić, że i owszem może i one nawet je lubią, ale Francuzi tego wina zbytnio nie szanują. Co innego Sancerre z Loary. Spytałem o czerwone Mondeuse, tu więcej entuzjazmu. Raclette zajadają się łyżkami. Miłością do Czechów, Słowaków i Polaków pałają od dawna, po dłuższym pobycie na Słowacji, gdzie piwo się pić nauczyły z dwa razy większej niż francuska szklanicy. Chemik i kartograf to ich zawody wyuczone. Na Czerwoną Ławkę się nie wybrały, bo przepaściście, mimo, że jedna alpinistka. Ale druga wrażliwa na eskpozycję niestety. Miło się gaworzyło, przy knedliczkach i gulaszu wołowym, do czego oczywiście wino białe, wino czerwone i piwo. W górach pamiętać bowiem należy o nie nadużywaniu alkoholu. Wina w wersjach z cukrem jakby nieco resztkowym, białe piło się lepiej, w czerwonym ciężej ten cukier kupić, ale wina się broniły, jak Zagłoba, choć rozmywały się nieco jak wspomnienia. Producent to Movino z StredoSlovenskiej Vinnej Oblasti. Słabsze niż wina co robi Karpatska Perla. A zapodana pralinka zaprowadzi Was na szlak na Czerwoną Ławkę oraz drogę Jordana na Łomnicę.
Droga z Czerwonej Ławki.
Kolejny dzień to Tery'ego Chata, czyli Teryho. Moje Jerycho to Czerwona Ławka znaczy. Szlak jednokierunkowy pokonujemy przez Czerwoną Ławkę po długim ciągu łańcuchów poruszając się od Teryho do Zbójnickiej nigdy odwrotnie, bo strażnicy karę wlepią bez pytania. W Teryho wina nie pamiętam. Na Czerwonej Ławce, gdzie można by przysiąść, choć niezbyt wygodnie, czerwonego wina, z przyczyn już przeze mnie wspomnianych, jakoś nie serwują. Trzeba zejść dużo niżej aby się napić. Może w Tery'ego? Na pewno zaś w Zamkowskiej Chacie. Vinanza z Sommelier Club w wersjach Frankovka Modra kusi od SVV z Vrable. Wina nie piłem, ale wziąłem kapuśniak, czyli kapustovu polevku.
Zamkowska Chata, Mała Dolina Zimnej Wody.
Na szczęście serwują je w Hrebienioku skąd kolejka zabiera do Starego Smokowca. Pyszny GruVe, czyli Veltlinske Zelene, hit wyjazdu oraz śmierdząca Frankovka. Marka Jagnet od producenta co sie Karpatska Perla zowie i jak widać winnicą roku zostali. Łatwo zapamiętać, bo to wino w paski, jak u nas bułgarska Tscherga. Prawdziwa perła, ważne aby nie rzucać jej przed... Świnicę? W każdym razie, odkładając na bok te zabawy słowne, spróbowałem wina i poprawiłem Kozłem, choć go nie wywinąłem, bo kolejką zjechałem na dół. W końcu kamzikowe nie tylko wina są, ale i piwo być może! Na dole sklep z winem tuż przy przystanku autobusowym niestety zamknęli. Pozostaje Grand Hotel, gdzie oferta winna ponoć przednia, wg bufetowej z Hrebienioka. Polskie linie Strama kursują aż do Zakopca. Polecam wycieczkę na Słowację, gdzie wina w schroniskach na Was czekają, a w górach spokój, pustka. Nie to co u nos. A przez Nos na Sławkowski Szczyt można się wybrać. Ale to długa wycieczka. Może więc innym razem?
Zjazd z Kasprowego. Co to za turnia?
Wspomnę jeszcze autobusową podróż. Głównie ze względu na poznanych ludzi, którzy opowiadali jak idąc od słowackiej strony na Rysy, skąd lżejsze podejście niż od polskiej, zostali minięci przez biegnącą Justynę Kowalczyk. Chcieli się oczywiście z nią sfotografować. Ale padła krótka riposta. W pracy jestem. W schronisku zabawiła tylko chwilę. Na pewno nie zdążyła, ani wina, ani piwa wypić. Pobiegła w dół, pewno do Kasiny Wielkiej się spiesząc, jak kozica. A jak złamie nogę to jej wina. Kamzikowa wina.
Z Zawratu na Tatry Wysokie. Które to Rysy?
Ja zaś pobiegłem na autobus powrotny, przez Kraków. Tuż przy dworcu autobusowym oraz kolejowym restauracja Palce Lizać zaprasza na obiad za 14 zeta. W Krakowie takie ceny to standard. Zupa, drugie, kompot. Kompot lepszy niż wina. Wina jednak pijalne. Świetny wybór, bo muszkat, choć kulinarnie trudny w świecie z dala od Orientu, to jednak pachnący i niskokwasowy, na polski rynek uważam jak znalazł. Do tego cabernet sauvignon, pijalny, winny. Wszystko od Domaine Menada.