Wniosek z pionowej degustacji brunello di montalcino od Lisini jest równie banalny, jak wielka jest przyjemność płynąca z picia takich win. Oczekiwanie. Cierpliwość. To są słowa klucze, które otwierają bramy raju. Znów banał. To jedno z niewielu win, na które warto czekać. Kolejny banał. Tyle że efekt nie jest banalny. Bo kiedy człowiek ma doczynienia z serią tak niezwykły emocji, nie ma mowy o czymś zwyczajnym. Stany świadomości stają się zupełnie niecodzienne.
Po prostu im roczniki starsze tym lepsze (już nie mogę od nadmiaru tych banałów). Bardziej złożone, intrygujące, ciekawsze. Zaczęliśmy od roczników 1998 i 1999, pewnie najmniej ekspresyjnych, w tradycyjnym, potocznym rozumieniu wina. Ale najpiękniejszych, bo kompletnie zintegrowanych, czystych, delikatnych, już naprawdę dojrzałych. Potem 2000, w którym było już więcej owocu, lasu, chłodu. Odnaleziony w zupełnie innej, nowocześniejszej stylistyce. Z kolei 2001 znów zaskoczył bo połączył to co nowe, świeże, z tym co dało się odnaleźć w rocznikach z ubiegłego wieku. Intrygująca fuzja. I wreszcie wina najmłodszych roczników 2003 i 2004. Nie ma większego sensu ich pić. No pewnie że są urzekające swoją anarchią, dezynwolturą, beczką. Uwodzą, ale tylko jednym wymiarem. Warto na nie poczekać. Obiecują mnóstwo innych przyjemności.
I to w dużym skrócie wszystko. Może poza jednym. Tych butelek nie przywiózł handlowiec od Lisiniego w jednym kartonie. Każdą butelkę przyniósł kto inny. Kupowaną gdzie indziej, kiedy indziej, raczej nie z myślą o tym spotkaniu. A jednak stało się. Wszystkie wypiliśmy przy tym samym stole, w tym samym czasie w knajpie na południu Warszawy. Magia.
Comments
wątpliwości brak;)
Spotkanie mi się bardzo spodobało:) Wcześniej kiedyś podobnie fajnie wypadły też podobnie przyjemne i lekkie w smaku burgundy i pouczająco drugie wina od medialnych sław. Jak doszło do spotkania? Od słowa do słowa (najpierw przychodzi Sstar do Rurale, potem podsluchuje ich Winoman, a dalej wiadomo... komisja, te sprawy...) udało nam się zebrać sporo flaszek Lisiniego. Niektóre jeszcze ciepłe, inne ciągle chłodne po podróży! Niektóre jak niespodziewani goście, zawsze jednak miło widziani, pojawiły się w ostatniej chwili.
Bardzo pouczające! Dzięki lekkiemu stylowi wchłonięcie (bo te wina się pije, a nie degustuje, choć ja jedynie do posiłku;) kilkunastu butelek Sangiovese okazało się bezproblemowe i wcale nie nazbyt męczące. Dziękuję!
wątpliwości...
odkąd pamiętam biją się we mnie dwa dążenia. Pierwsze by zostać w kręgu lubianym i sprawdzonym. I drugie by wciąż szukać i odkrywać. Ta degustacja znów obudziła upiory... bo czy warto w jeden wieczór pić po dwa łyki cudownych 99 i 01, przemieszać to z bardzo zacnymi 98 i 00 a potem walnąć na odlew rwącym 04... warto? po co? Czy nie lepiej byłoby po prostu wypić 01 i pogadać... jak na tę chwilę mam dość degustacji, dość wypluwania i skupiania się na szczegółach - takie działanie niszczy radość picia! Napisałem to przy Haut Brion z 89 - piękno polega na tym, że już się nie wie co w winie jest a czego nie ma... tylko się pije. Więc zanim całkiem się zniechęcę podsumuję tylko, że Lisini zrobił na mnie doskonałe wrażenie... i cieszę się, że dzięki ostatniej wizycie mojego brata u Marzeny_84 w Montalcino udało się pozyskać całkiem do picia choć mocno za świeży rocznik 2004. Warto będzie czekać. A póki co najlepiej wchodził mi 2001...tyle, że żadnym z nich i tak nie pogardzę (jakby ktoś miał zamiar wyrzucać)
cos w tym jest...
Jest cos w tym konflikcie wypluwanie vs. picie, czy degustowanie vs. picie. Mam nieporownywanie mniejsze doswiadczenie i wiedze, ale czasem tak mysle przy jakims winie, ze fajnie byloby sie zatrzymac przy nim na dluzej. Tym razem bylo tak ze wszystkimi prawie butelkami.
Sama degustacja byla bardzo pouczajaca i bardzo smaczna. Pouczajaca w kontekscie Brunello, w kontekscie Lisini, ale tez w kontekscie trzymania wina w piwnicy, czekania, uzyskiwania tej wartosci dodanej. Bardziej widze co sie traci wypijajac butelke za wczesnie i wiem na co sie czeka.