Dzien pierwszy - contrario ai termini
Barcelona zaskakuje nas sprzecznosciami. Widac, ze to miasto portowe, na jednej ulicy mozna spotkac swieta i prostytutke, jesli procesje to trzy: parade rownosci, katolicka Bozego Ciala oraz narodowa znaczy katalonska. Kazdy moze sobie cos wybrac. Buzuje. Jak w tyglu. Na Rambli atakowani jestesmy przez namolnych restauratorow, kuszeni przez szczescie w kolorze czerwonym, gdzie z trzech kosci jedna wygrywa, oczywiscie nigdy ta na ktora nie postawimy.
Chyba, ze na podpuche, wspomnienie nieudanej inwestycji na lodzkim Gorniaku powraca, zal za straconymi pieniedzmi, ktore rodzice dali chlopakowi ze wsi, no moze miasteczka, na spodnie laczy sie ze wspolczuciem dla oszukiwanych, naiwnych turystow. Co i rusz ktos zamiera, to mim w kolorze srebra, zlota, czerni czy stali. To lewitujacy przebieranca. Dzieje sie. Docieramy do portu, to tu kiedys cumowali rybacy, teraz pewno tez gdzies sa, ale trudno ich znalezc posrod luskusowych jachtow, z helikopoterami na dachach, zawsze gotowych. Ale to nie port jest celem naszej wycieczki, a kosciol Santa Maria del Mar, z ksiazki Katedra w Barcelonie. Surowe wnetrze, przypomina o trudzie budowy. A żeby nie było za różowo, znaczy za szaro, dodam, że w tym kościele okradziono naszą znajomą. Wiadomo, w kościele sami grzesznicy.
Dzien drugi - sladami Gaudiego
Trudno w Barcelonie nie trafic na dzielo Gaudiego. Nie mowie o Sagradzie Familii ciagle w budowie, czy tez o Parku Guell, gdzie mozna umowic sie na lawce... z setka znajomych. Gaudi pojawia sie na kazdym kroku. Ruszylismy z Corts Catalanes, skrecilismy w lewo i natrafilismy na Casa Batllo, pierwsze z dziel Gaudiego, elementy szkieletow dodaja oryginalnosci i kontrastuja z cukierkowoscia pasteli. Kolejna Casa Peradega to juz surowosc i monumentalnosc, jak dobry Riesling, choc ksztalty barokowe, obfite i fantazyjne. Na koniec Les Punxes nieco na uboczu, w odroznieniu od poprzedniej budowli tu nie wpuszczaja do srodka, to prywatne wlosci. Pozostaje znalezc jakas knajpke i zamowic paellade. Tym razem skorzystalismy z polecenia lokalesow i tak trafilismy do Cabany, ale nie Copa. Bylo dobrze, przasnie, choc bez finezji, ktorej nie sposob odmowic Gaudiemu. Z drugiej strony jak to okreslil nasz znajomy dziwak z tego Gaudiego zamiast budowac proste bloki jak u nas w postkomunie, cos mu sie ubzduralo... i dobrze, swiat ciekawszy dzieki takim freakom.
Dzien trzeci - w poszukiwaniu dobrej knajpy
Zaczelismy od Olivii - wygladala zacnie, opodal Placa de Univesidad, ale byla dosc marna i drogawa zarazem, choc krewetki niezle, tygrysie, ale doprawione sola zbytnio niestety. Kolejna knajpa to polecana przez lokalesow Cabana przy ulicy Provencal - paellada tlusta, muszle scierka jadace, ale niektore miesiste i smaczne. W koncu trafilismy opodal Montjuic na cos przyzwoitego. Miesiwa z Galicji - glownie cielecina. Mielona z foie gras i grzybami smaczna, antrykot poprawny, a moze i lepiej, a gicz cieleca przednia, delikatna. Do tego Priorat w cenie do lykniecia,
w resto 100 zeta. Podobnie jak rocznikowa Cava Gran Reserva de Familia od Juve y Camps, delikatna i pyszna.
Kolejna cava od wieloryba. Czemu ja mam sie katowac Mata od Augusti Torello, Kripta co udaje Kruga, a przeciez nim nie jest, zamiast spokojnie saczyc Benjamina od Codorniu za kilka eurasow? Czemu nadymac sie i zaliczac kolejne duze nazwiska? Juz wolalbym cos ze sredniej polki, Raimat czy Juve y Camps z dobrego (ale jakiego?) rocznika. Ta cava smakuje jak dobra cava i tyle. A moze az tyle? Do paellady z owocami morza, marinary znaczy, wybornie, choc paellada moze ciut za tlusta, owocow w niej za malo, o morzu nie wspomne.
Lokal na przeciw Fono do Maro, resto rybnej zwie sie Cabana, na jednej z przecznic Passeig de Gracia, czyli Valencia, Mallorca, Provenca, o wlasnie ta ostatnia, gdy krzyzuje sie z Carrer de Ballen. Po drodze z La Pedrery (Casa Mila), Casa de les Punxes do katedry Sagrada Familia, do ktorej tego dnia nie udalo sie nam sladami Gaudiego dotrzec.
Udało nam się dotrzeć za to na wzgórze Tribidabo, gdzie knajpa była i owszem, obok Disneylandu, ale jednak jedliśmy na schodach kościoła, wykańczając własne zapasy, popijając winem, rzecz jasna.
Dzien czwarty - drobne przekrety
Obiegowe opinie kraza, ze kazdy kelner to zlodziej, a kazdy sommelier jest jak kelner. Pewno duzo w tym przesady, krzywdzacych uogolnien. Jak to, ze lekarze i prawnicy tylko czekaja na lapowki, a nauczyciele po znajomosci wpuszczaja na wyzsze uczelnie. Niestety przypadkow potwierdzajacych ten krzywdzacy kelnerow stereotyp mielismy dosc sporo. Kolejny przydarzyl sie nam w Salamance w Barcelonie. Dwa razy naliczyli na rozne rachunki to samo wino, ciezko uwierzyc w przypadek, zly pech. Kiedys w Paryzu, dlugo tlumaczyli, ze butelke z dobrego 2000 wyrzucili i maja tylko 1998, choc nalali przeciez z 2000. W Dreznie nalali jakiegos muszkata czy inna aromatyczna odmiane, a tlumaczyli sie i krygowali, ze to najdroszy ich Riesling, bez rdzenia i kregoslupa, ze o kwasowosci nie wspomne. Nie wiem czy trafiliscie na cos podobnego. Wino z 1982 za 40E, choc to noname przeciez. Ledwie poprawne. Menu fixe za 20E zniklo jak za dotknieciem czarodziejskiej rozczki, gdy tylko o nie zapytalismy, za wczesnie usiedlismy widac. Cuda sie dzieja, choc plakat zaprasza.
Dzien piaty - kuchnia molekularna vs kuchnia katalonska, a moze fastfoodowe tapas
W poszukiwaniu dobrej knajpy trafilalismy roznie i roznymi sciezkami. Na SstarWines polecali nam kuchnie molekularna, bo Barcelona to ponoc jej stolica, ale gdzie jej szukac, molekuly wszak tak male. Szukalismy tez w necie. Reporter New York Times zachwycil sie kanapka z szynka, the best of the best kanapka ever. Z braku laku trafilismy do lokalu Viena, wystroj to skrzyzowanie bogatego stylu wiedenskiego z KFC czy McDonaldem, przyznacie, ze to nieco dziwne polaczenie. Opodal Rambli. Gosciu zachwycal sie kanapka nawiazujac do Joela Robuchona i Ferrano Adrii, jak ziemniakiem Robuchona zachwycali sie w Paryzu, jak sie potem okazalo nie tylko Amerykanie z sasiedniego stolika. Komentarz kogos w sieci byl jednoznaczny: on chyba musial wtedy umierac z glodu, taniej na kazdym rogu mozna taka kanapke z jambon, znaczy szynka dostac. Niestety mial racje. Ruszylismy wiec dalej, trafilismy do Barri Gotic, malej knajpki la Cassola przy St. Sever 3. Wiecej takich knajpek jest w tej zydowskiej ongis dzielinicy, wystarczy poszukac, niektore z rekomendacjami Michelina. Tanio i dobrze, czego chciec wiecej? Rodzinnie do tego, obslugiwaly nas dwie siostry ciezko bylo rozroznic.
Dzien szosty - oswiecenia nadszedl czas, czyli okolice Placu Espana, fontanny i fajerwerki
Dwie pieczenie na jednym ogniu. Fontanny spektakularne, z tlem lepszym niz we Wroclawiu, duzo dobrej piany - Wojtkowi Bonkowskiemu na pewno by sie podobalo. Opodal przy Lleida 7 dwie knajpy, jeden wlasciciel, rozne style. O jednej opowiadalismy - warta polecenia ze wzgledu na cielecina i brak pretensji. Druga rybna, tu juz wiecej zadecia. Walczylismy z homarem, znacie te polecenia na kontrach etykiety win za 10 zeta - dobre do homara i innych owocow. Slabo bylo niestety, choc portfel o 200 zeta lzejszy. To jednak byl chyba moj drugi homar, pierwszy w wiosce na zapomnianej przez Boga i ludzi wyspie opodal Hong Kongu byl duzo lepszy, przynajmniej tak go zapamietalem. Ten byl ponoc blekitny, przez przyrzadzeniem. Zwie sie ta knajpa Rias de Galicia, do zapomnienia.
Dzien siodmy - okoliczne wzgorza, perpsektywy i retrospektywy
Park Guell z najdluzsza lawka, autorstwa Gaudiego, mozna sie spotkac naprawde w duzej grupie i sobie posiedziec. Tibidabo z perspektywa na cala Barcelone, kosciolem i disneylandem, nieco meczace, choc widok przepyszny. Dojazd metrem, autobusem 196 i kolejka na sam szczyt. Potem pakowanie. Odwiedzenie raz jeszcze Barri Gottic, stwierdzenie, ze 17-ta to najgorsza godzina na poszukiwania dobrej knajpy, skonczylismy wiec w Orio (serio!), szynkie tapas i basta, powrot.
Comments
Knajpy i restauracje w Barcelonie
La Antigua Cabana, Provenza 354
- tania i poprawna cerveceria-brasseria, bez uniesień, najeść się można, po drugiej stronie ulicy ekskluzywny lokal z owocami morza, na szlaku śladami Gaudiego
Salamanca, Almirante Cervera 34
- z widokiem na morze jak się człowiek z krzesła podniesie, szybko i turystycznie, poprawnie, ale można oczekiwać więcej za tą cenę, próbowali nas skroić na wino
La Cassola, Carrer de Sant Sever 3
- nasze odkrycie, rodzinna knajpka w Barri Gotic, więcej tam takich, ale szukać trzeba w zaułkach, dobre mięso, tanie wino i jedzenie, dość tanio, sympatycznie
Orio, Carrer de Ferran 38
- nowoczesny tapas bar, euskal taberna, smaczne małe co nieco, a la carte można łączyć z tapas barem, co zrobiliśmy, wysokie krzesła - nie posiedzisz za długo
Riad de Galicia, Lleida 7
- zadęty nieco lokal, wersja eksklusiv, na owoce morza duże parcie, nie wszystko takie super jakby patrzyć na ceny, fajne sery z winami, dopasowane jak trza
la Canota, Lleida 7
- sąsiad powyższego, przepyszną cielęcinę i inne mięsiwa serwują, przaśniej i smaczniej, warto ich odwiedzić choć nie jest tak całkiem darmo, polecam gorąco
Tickets
- Ferrano Adria to sobie wymyślił, serwują tapas, jak jambon iberico to reserva, nowocześnie i pośpiesznie, na trzy miesiące rezerwacje, można się jakoś wkręcić
Krótka i osobista lista win musujących z regionu Cava rocznikowe
Juve y Camps 2007 super i tanio http://www.sstarwines.pl/wino11899
Bertha 2006 delikatnie i taktownie http://www.sstarwines.pl/wino11940
Gramona 2006 dla niedomyślnych http://www.sstarwines.pl/wino10852