Płyniemy na Santoryn. Czemu na Santoryn? A nie np. na Samos, gdzie słodkie muszkaty mamią, a nasz przyjaciel Nikos ostatnio zamieszkał i zapraszał. Bo z Krety blisko. A to właśnie tam bawiliśmy na wakacjach. Wyspę śmierci Spinalongę już zwiedzilśmy. Trędowata ciągle straszyła po nocach. Tym razem postanowiliśmy więc wybrać się nieco dalej, aby odpędzić demony. Startujemy z Heraklionu. Katamaran tnie wodę jak żyleta. Nie wiadomo kiedy pojawia się wyspa. Wygląda dziwnie.
To, że czarna, aż tak nie dziwi. Było się na Etnie i na Śląsku to się wie, że nie ma co się bieli Dolomitów spodziewać. Ale śnieg na szczycie? Sen to czy jawa? Sennie się jawią miasteczka na szczycie: Oia i Thira, do wyboru rozsiadły się na dwóch krańcach kaldery. Zapraszają gościnnie. Trzeba pokonać tylko z 300 metrów w pionie i już. Autobus przechyla się złowieszczo nad przepaścią, kobiety piszczą, ale na kierowcy nie robi to żadnego wrażenia, choć wspomina, że złapanie tu gumy różnie może się skończyć. W końcu dojeżdżamy na plateau na szczycie, gdzie winorośl kłębi się, tuląc do ziemi i pełzając niby jaszczur. Tylko tak może obronić się przed wiatrami, które zapewniają dobrą wentylację winnic i dobrą jakość owoców.
Wypuszczeni z autokaru na wolność zamiast pędzić w pogoni za jeszcze jednym widoczkiem, czy jeszcze jedną flaszką Assyrtiko (nic innego prawie tutaj nie piją, serwują je w kilku wesjach: mocne brousko, nocne nykteri czy zwykłe Assyrtiko... dobre na śniadanie) siadamy leniwie przy stoliku, zaczepieni przez obieżyświatów z Nowego Jorku. Warto być na bieżąco, dowiedzieć się co pijają za Wielką Wodą. On z Izraela, ona z Francji, dziecko z Nowego Jorku. Czujemy się przy nich nieco prowincjonalnie. Mimo wszystko opowiadamy im o Skierniewicach. Tymczasem wycieczka już wraca i tłumnie kieruje się do autokaru. Przyłączamy się niechętnie. Ruszamy dla odmiany na plażę, mijając po drodze liczne winnice.
Drobne, ciemne wulkaniczne kamyczki przylepiają się zamiast piasku. Za dużo czasu to i tu nie ma. Przyglądam się pobliskiemu szczytowi, który ostał się ostatniemu wybuchowi, przyglądając się z odległości i mrucząc: "Jaka piękna katastrofa!" To wtedy powstała kaldera, zaś przy kolejnym wybuchu wypiętrzona została nowa wulkaniczna wyspa. Skała jest ostra, pamiętam jeszcze z Etny, że tnie buty jak żyletka. Czasami się można przysmarzyć. Wspomnienie Śląska nieodparte. Słońce chyli się nad horyzontem. Czas wracać. Obiecujemy sobie powrócić.
A za kilka dni powrócimy tymczasem do win z tego regionu. Przyjrzymy się im bliżej i z nieco szerszej perspektywy, o czym nie omieszkam Was oczywiście poinformować. Słodkie Vin Santo z Assyrtiko, czy Mezzo z Mandelarii, do tego wytrawne białe z Assyrtiko czy Aidani. Hatzidakis czy Sigalas, goszczą już w Polsce. Warto zajrzeć do 101win.pl, Wina.pl czy Eximy znaczy WinaBalkanskie.pl, aby przenieść się na wulkaniczną wyspę i przekonać o wybuchowej sile ekspresji tamtejszych win. Brakuje u nas na rynku dużej kooperatywy SantoWines (a szkoda bo w Decanterze ich wina razem z flaszkami Boutarisa rządzą i dzielą, zresztą ku przerażeniu Montiego;) czy też win od Arghyrosa czy swojsko brzmiącej firmy zwiącej się Gaia, której nie należy mylić z Angelo Gają z Piemontu, bo wymawia się to jednak zupelnie inaczej: Jea. Yeah, we shall wait...
Comments
Atlantyda
Zapraszamy na Atlantydę!