Nie wiem o czym pisać. O winach, o ludziach? Jeżeli o jednych i drugich, to trzeba napisać o zdarzeniu. O chwili, która po chwili niknie w powodzi innych, odpływa, zaciera się. Choć pomimo to, coś zostaje. Jakieś obrazy, pojedyńcze słowa, smak na końcu języka. Nieostre zdjęcie, zniekształcone wspomnienie. Dwa lata temu nikt nie wiedział co nas spotka. Dwa lata później, my spotkaliśmy się przy stole. Prostym, drewnianym.
Mamy takiego kolegę, z którym czasem pijemy wino. Szanowany obywatel, który lubi spacerować w niedzielę i sięgać od czasu do czasu po dzieła Flaubert'a czy Verlaine'a. Jednak nie od dziś wiadomo, że jego oczy zaczynają błyszczeć kiedy zaczyna się mówić o winach z Toskanii, o klasycznym chianti, nobliwym brunello czy ciekawym morellino. Wydaje się, że Toskania to dla niego stan świadomości. Nieśmiertelne piękno. Stan ducha, który czasem sprowadza po chwili milczenia do słów „mam czas i korkociąg”.
To był piękny poniedziałkowy poranek w Cannes, kiedy zawitałyśmy do sklepu Leclerc w poszukiwaniu genialnego St Emilion rocznik 2001, którego najwyraźniej nakład się wyczerpał (kosztowało tylko 6 euro i było niebianskim trunkiem - miałam okazję smakować).
Rozczarowanie ustąpiło kiedy w oko wpadła nam fantastyczna butelka najprawdziwszego na świecie "gównianego wina" (dla niektórych wina z hipermarektu to zapewne tylko vin de merde)
Do Enoteki Polskiej Don Emilio Moro nigdy nie trafił. Trafiła za to Barbara de Miguel i nie był to przypadek.
Już sześć lat temu właściciel Enoteki zakochał się w winach Emilio Moro podczas degustacji
win hiszpańskich w warszawskim Sheratonie. Po latach spełnienie marzeń okazało się możliwe.
Barbara też się zakochała... ale to już zupełnie inna historia...
Wystarczy wspomnieć, że podróż do Polski była dla niej podróżą sentymentalną,
a że przy okazji mogła nam przedstawić wina Emilio Moro tym lepiej dla nas.
Zima w Ontario w tym roku lagodna bo caly snieg wywedrowal do Europy.
Wiem, ze mieliscie okropna zime w Europie,
ale czy bylo az tak zle jak w stanie Poludniowa Dakota?
My natomiast w poludniowym Ontario mielismy przez
ostatnie cztery miesiace sniegu tyle co naplakal,
a wczoraj bylo slonce i plus 15 stopni.
Ptaki wariowaly a ludzie chodzili albo w szortach
albo w szalikach - to ci podejrzliwi.
Czas wiec na wizyte w "wine country" nad rzeka Niagara.
Tym razem ciszej tam niz w poprzednich latach o tej porze,
Tym razem w Bziku pochyliliśmy się
dla odmiany nad winami z wysp.
Już pierwsze z nich sprawiło, że się wyprostowaliśmy.
Zaczęło się bowiem od trzęsienia ziemi i wybuchu wulkanu.
Jak u Hitchcocka czy kiedyś na Santorynie.
Fala Sigalasowej morskiej wody,
przetoczyła się po nas i na ustach
pozostał słony posmak morskiej soli,
a popiół wulkanicznego terroir powoli opadał.
Mówię Wam po prostu pycha,
dla takich win warto wybrać się
na Santoryn albo na Krowoderską w Krakowie;)
Loara kojarzy się raczej z zamkami niż z winami, inaczej niż w Bordeaux..
Tak więc po kolei:
* Zamek w Amboise
* Zamek w Anet
* Zamek w Angers
* Zamek Ainay-le-Vieil
* Zamek w Azay-le-Rideau koło którego podobno nawet jest jakaś winnica
* Zamek w Beauregard
* Zamek w Blois
* Zamek w Brissac
* Zamek w Chambord
* Zamek w Chamerolles
* Zamek w Chateaudun
* Zamek w Chaumont
* Zamek Chenonceau
* Zamek w Cheverny
* Zamek w Chinon
* Zamek w Chissay
* Zamek w Gien
* Zamek w Gizeux
Ja wiem, że to miasto nie należy do grupy najczęściej uczęszczanych przez naszych rodaków.
Ja wiem, że nie leży ono nawet na współczesnych szlakach handlowych i raczej nie prowadzi przez nie droga do Rzymu.
No, ale skoro już się w nim znalazłem, to należałoby jakoś docenić dany nam, mnie i temu miastu, wspólny czas.
Zatem oczywistości. Katedra, centrum miasta, stara i dostojna, z najwyżej pnącą się kościelną wieżą w Europie.
Z zewnątrz przepiękna. Wewnątrz podobno uboga, w dawnych czasach złupiona i już nie przywrócona do swej świetności.