Wniosek z pionowej degustacji brunello di montalcino od Lisini jest równie banalny, jak wielka jest przyjemność płynąca z picia takich win. Oczekiwanie. Cierpliwość. To są słowa klucze, które otwierają bramy raju. Znów banał. To jedno z niewielu win, na które warto czekać. Kolejny banał. Tyle że efekt nie jest banalny. Bo kiedy człowiek ma doczynienia z serią tak niezwykły emocji, nie ma mowy o czymś zwyczajnym. Stany świadomości stają się zupełnie niecodzienne.
Spotkanie, które bez większego stresu przeprowadziło nas od pinotów do win z Toskanii. Wkrótce (no może za jakiś czas) o tych ostatnich również będzie głośno. Przynajmniej na sstarwines:) Poniżej zapis rozproszonych spostrzeżeń, zasłyszanych przy stole refleksji, ocen i opinii. Wiem na pewno tylko jedno. Było bardzo dobrze.
Tytuł koheia dobry, więc nie bedę mnożył bytów. Literatura mówi generalnie o tym, że pinot gris daje raczej „grube”, armatnie, oleiste wina, a pinot blanc gwarantuje eteryczność, zwiewność i jednak mimo wszystko ograniczenie aromatyczne. Mi po ostatnim spotkaniu i dyskusji w B. z koleżankami i kolegami trudno o generalizację i kreowanie jasnych linii podziałów. Tym bardziej że...
Wino przywiezione w plecaku (można i w torbie ale to nie takie łatwe mój mały) smakuje inaczej. Smakuje wspomnieniem, historią pozyskania czasem prozaiczną czasem heroiczną. Zwykle przywożę w plecaku około 10 flaszek. Starannie zapakowane w folię bąbelkową, papier czasem skarpetę. Rachityczny plecak budzi sympatię pracowników lotniska. Opiekują się nim starannie. Co innego podróżne torby de luxe, które jeno śmigają w powietrzu. Z rozsypującym się w rękach plecakiem zachować należy dalej idącą ostrożność. Wpadki nie pamiętam. Butelki docierają całe!
Tym razem chodziło o to żeby spróbować win, które mają przynajmniej dekadę. Żeby sprawdzić ile w nich życia, potencjału dalszego starzenia, a przede wszystkim ile w nich zmiany. To ostatnie raczej niemożliwe do ustalenia, choćby ze względu na tak prozaiczny fakt, że większość z nas nie piła tego samego wina w momencie kiedy to pojawiło się na rynku. Były to jednak świadectwa ewolucji i co ciekawe dające efekt albo wyśmienity albo przynajmniej bardzo dobry (z nielicznymi wyjątkami). Prosty wniosek jest taki, że warto czekać.
Kolejne doświadczenie, które sprowadza każdego winomaniaka do coraz częściej powtarzalnego i coraz bardziej banalnego wniosku, że krzak krzakiem, ale najważniejszy jest pomysł. Pomysł na wino. Próbowaliśmy win vieilles vignes, alte reben, old bush etc. odmienianych przez różne przypadki, z różnym skutkiem. To kilka win, które kształtowały nasze wyobrażenia o VV tego wieczoru.
14 lipca 1789 roku lud Paryża zburzył Bastylię, obalono monarchię absolutną, zapanowała równość i braterstwo. Co można robić we wtorkowe południe dokładnie 220 lat po tym doniosłym wydarzeniu? Oczywiście udać się z całym paryskim „ludem” w jakże symboliczne miejsce – do ogrodów wersalskich. W tym roku zapanował duch belle époque! Strumienie szampana, białe stroje, kapelusze i do tego orkiestra dęta.
Nawiązując do ostatniego artykułu "Jak smakują wina francuskie" spotkaliśmy się tym razem w Bziku przy butelkach, jak to określił Kohei "po specjalnym nadzorem" o niewiadomej proweniencji, podejrzanej przeszłości od wieków zalegujących w naszych piwniczkach i przesuwanych coraz dalej. Eksperyment się powiódł. Prawie wszystkie wina były niedobre:) Rzadko przychodzi się cieszyć ze złych flaszek. No ale w tym wypadku chodziło przecież o dobro poznania i nauki!