Tak to rzeczywiście działa. Ocena początkowa, po niej filtruję. Jakby ktoś chciał się zaangażować i wystąpić w roli selekcjonera to pod koniec miesiąca proszę o dorzucenie innych siódemek (z komentarzy). A co do Rayasa to działa inna reguła: promujemy to co polskie;) Może niedokładnie polskie, ale te, które wg mojej wiedzy i danych z wpisu występują w Polsce. Bliższa koszula ciału i takie tam. Ta reguła rządziła wszystkimi konkursami do tej pory. Tak więc Fonsalette jako kupione w Czechach, w Pradze, w sklepie Monarch mimo wysokiej oceny się nie załapało.
Mam pomysł aby wrócić też do konkursów w cenach powiedzmy do trzech dych, co Wy na to. Wtedy selekcjonerska ocena to byłaby szóstka.
Poruszę kolejny raz kwestię selekcji win do konkursu. Jak rozumiem są to wina z oceną 7+, ale tylko początkową. Czyli wino, które dostało 7, a potem od drugiego "degustatora" 5 lub 4 do konkursu może wystartować?. Natomiast wino, które dostało początkowo ocenę 6, a potem 7 już nie? Jeśli moje "oskarżenia" i "dywagacje" są nieprawdziwe to proponuję zorganizowanie "sądu koleżeńskiego". Mam mocne dowody, ale dla dobra sprawy, na razie nie chcę ich ujawniać. A tak na marginesie wino Chateau Rayas Fonsalette mimo oceny 7, się nie załapało. Już wiem czemu Temis ma przepaskę na oczach...
Kiedyś rozmawialiśmy z Trollem i zgodnie przyznaliśmy, że w starych słodkich winach odczucie słodkości stopniowo zanika, pewno to jakaś suma, wypadkowa wszystkich procesów dojrzewania wina. Jakich? Nie wiem. Ale tak się wydaje po spróbowaniu kilku starszych słodkich win. A Wy tak nie mieliście?
O 1o lat młodszy, bardziej w amsterdamskiej dzielnicy "czerwonych latarni" się plasuje. Zakonnice, ale w plejboju... Czyli jednak wytrawnieją? Dzisiaj piszą "Winningen". Znak nowego?
On robi też nienajgorsze słodkie. Sam nie piłem (jeszcze. Markiz jak pojedzie to pewnie coś zapoda ), ale nie o słodycz tu chodzi. Gość twierdzi (a ma więcej doświadczenia ze swoimi winami ), że wytrawnieją. Albo, że są wytrawne (ale w przyszłości, bo jednak cukier dziś czuć). I zgoda, ale tu chodzi o kwestię wyjaśnienia zagadki: słodycz czy wytrawność z punktu widzenia pijącego dzisiaj a słyszącego o jutrze; o NAJWAŻNIEJSZE: JAK, KIEDY I DLACZEGO!. Pewnie Sam Pan Czas to rozstrzygnie, bo Reinhard nas nie przekonał, a starał się (oj starał!). Czysta ciekawość winiarza (Wiktora Bruszewskiego, którego pozdrawiam serdecznie bo jest okazja ) sprowokowała tę mikrodyskusję. Tyle.
O Lucyferze zapomniałeś Drogi Temi... Błąd. Niewybaczalny błąd...
Hoho, będę tam. W kwietniu. Winiarstwo bohaterskie (WE). Doświadczę i doniosę.
A Heymann L... jedyne z nim spotkanie podczas kursu Rieslingów w CV.
Stukot kroków po kamiennej posadzce. Szósta rano. Krużganki klasztorne. Szczupła, niemłoda zakonnica o wąskich ustach idzie dzwonić na pobudkę. Jest dyrektorką ochronki. Jest zimno. Dzieci zaraz się zbudzą i karnie ustawią w dwuszeregu. Taki film mi wyświetliło w głowie to wino. Heymann-Löwenstein, Winninger-Rottgen Riesling 1999.
"Dionizos - natura, chaos, brak kontroli; Apollon - organizacja, struktura, porządek". Ci Niemcy są obłędni. Nawet facet co terasy obrabia, "Narodziny tragedii" Nietzschego do tego miesza. A wiadomo czym Pan Reinhard się zajmował zanim winiarzem został? no chyba że oni to w liceum juz przerabiają, coby mnie nie zdziwiło. A co do wytrawności / słodkości. Nie zrozumiałem, czemu mu tak zależy, żeby jego wina nie były nazywane słodkimi? Ideologia biodynamiczna (wiem, cicho sza), że cukier szkodzi? Poczucie że określenie słodkie deprecjonuje?
Zaczęło sie wcale ciekawie. Tuż przy wejściu powiedziano mi szeptem, abym za Chiny jeszcze Ludowe nie wymawiał terminu "biodynamika". Do dziś nie wiem dlaczego. Ale mniejsza o to, wszak Wino Jest Najważniejsze (tak sobie zanuciłem). No ale winiarz też człowiek, a do tego jeszcze wytwórca, projektant, strateg i takie tam. Szacunek wymaga wyrzeczeń. I tak zostało, nie wypowiedziałem. Najważniejsze, że jednego i drugie miałem tuż przed sobą.
Reinhard Löwenstein - człowiek ciepły, otwarty, uśmiechnięty a jednocześnie zamyślony. Taki typ filozofa - gawędziarza, który o winie z jednej parceli (i o samej parceli) może opowiadać od świtu do nocy. Znane jest jego skrajnie subiektywne podejście do metod produkcji, organowe piszczałki instalowane w piwnicy czy znaki runiczne, których odpowiednio dźwięk i "magiczna moc" mają wpływać na kształtowanie się i dojrzewanie win. Człowiek oddany idei terroir, według niego antytezie winiarstwa technologicznego. Ale pytany o problem globalizacji przekornie odpowiada, że globalizacja jest dobra lecz europeizacja jeszcze lepsza. Na zaczepki o wina naturalne (nie biodynamo! cicho sza...) odparował, że wino to produkt cywilizacji a nie naturalny. Czy biodynamikowi z krwi i kości przystoi szerzenie takich herezji? Tak czy inaczej, osobiście nie nadążam za jego filozofią wina. Wino jest produktem kompleksowym i powinno godzić chaos i ład (filozofia połączenia rzeczy odmiennych). Tu można się jeszcze pozastanawiać, ale definiowanie wina w oparciu o charakterystykę bóstw i demonów (Dionizos - natura, chaos, brak kontroli; Apollon - organizacja, sruktura, porządek; Lucyfer - Behemoth, Nergal... Cóż. Bywam monotematyczny) niewiele już z winem ma wspólnego jak dla mnie. Z jednym jednak trudno sie nie zgodzić, z określeniem człowieka i miejsca jako podstawy winotwórstwa - "dobry człowiek w dobrej winnicy to sukces". Do elementarnych czynników wpływających na klase wina zalicza też m.in. wiek winorośli, nasłonecznienie i ogólne cechy danego rocznika; lecz jak mawia, rocznik rocznikiem a wino ma być dobre, nawet kosztem ilości. Truizmy? Löewenstein naprawdę wierzy w to co mówi. Z ogromną satysfakcją opowiadał jak to najbardziej go zajmuje, i że najwięcej czasu w roku spędza w winnicy... naprawiając umocnienia tarasów. Po prostu człowiek ciężkiej pracy!
Opowiadał i opowiadał. Za to ciekawie. O problemach regionu i braku rąk do pracy mówił porównując Mosel do zanikającej, liguryjskiej Cinqueterre. Mimo wyśmienitych siedlisk np. przebogatych geologicznie okolic rodzinnego Winningen (Uhlen jest zwane czasem "mozelskim Montrachet") miejscowe winiarstwo zaczyna trapić problem z zachowaniem dziedzictwa; odczuwalny brak młodych ludzi, horrendalne ceny ziemi powoduja, że trudno podjąć czy też rozwinąć produkcję, zaś do regionu zaczynają ściągać entuzjaści z grubymi portfelami. Miejscowi na wiele nie mogą sobie pozwolić. Löwenstein sam przejmując gospodarstwo musiał się liczyć z każdym groszem, sprzedawał całe wino a teraz boli go brak starszych roczników w rezerwie.
W końcu starał się (oj starał) nasz minnesinger dowieść, że jego wina wytrawne są. Bo nie są. Albo jeszcze nie są. Wywód nie był długi. Cukier zwykle idzie w parze z wrażeniem owocowości. Alkohol, gliceryna itd. też potęgują słodycz. Lecz z czasem, mówił, słodycz wina zanika. W procesie dojrzewania wina wytrawnieją. Bardziej dociekliwi pytali o los cukru(-ów) bo to, że owocowość słabnie można zrozumieć. Czy zostają w winie w postaci i ilości niezmienionej czy może podlegają chemicznym reakcjom i zanikają, z czasem są "eliminowane" z treści win. Panie Löwenstein, czy wytrawne czy słodkie! Czekamy! Reinhard: "Po co się zastanawiać czy słodkie, czy wytrawne? To tak jakbyśmy mieli stwierdzać autentyczność płótna Chagalla po ilości błękitu w kompozycji". Tu mnie zagiął (bio)dynamiczny Reinhard. Na malarstwie nie znam się wcale.
Wyboru win z rocznika 2009 z Weingut Heymann - Löwenstein próbowałem we wrześniu 2010 roku, w warszawskim ŻuŻu, dzięki uprzejmości Panów Marka i Michała Popielskich. Wina dostępne na 101win.pl.
"Na początku skontaktowałem się z Demeter'em i zapytałem czy mogliby mi pomóc - odpowiedzieli, że bardzo by chcieli ale (podobnie jak Steiner) są przeciwnikamialkoholu"... czy może być lepszy cytat z winiarza, którytraktowany jest jako biodynamik?
Reinhard Lowenstein jest człowiekiem z pasją - można się z nim zgadzać, można próbować mieć odmienne zdanie ale wydaje się, że fundamenty jego wizji winiarstwa są dobrze przemyślane. Na pytanie o punktacje wina odpowiada pytaniem czy ktoś daje punkty Mozartowi i Beethovenowi. Na komentarz, że czuć alkohol odpowiada - może te wina nie są dla Ciebie. Zajadle broni rdzennych drożdży czy naturalnej fermentacji. Inox używa jak nie ma dość winogron by wypełnić 25hl beczkę. Pytany o to jakie swoje wina poleca odpowiada, że zależy kiedy.Teraz podobają mu się proste wina z 2003, ale na topowe Uhleny z tego rocznika jest stanowczo za wcześnie. A na pytanie o starzenie się jego win ze szczerością informuje: nie mam pojęcia - gdybyśmy robili tak wina przez ostatnie 50 lat to coś bym wiedział. Ale on zaczął kilkanaście lat temu. Zaczął na nowo, albo raczejna staro, po tym jak napili się wina robionego jeszcze przez dziadkai otwartego na 45 rocznicę dziadków ślubu.
Broni terroir, ale broni też win masowych (które nazywa przemysłowymi) - bo przecież nie każdego stać na wino "rękodzielne". Atakuje tylko tych, którzy są pośrodku - bo to oszuści. I z żalem w głosie mówi, że na początku nie mieli środków więc musiał sprzedawać całość produkcji - a teraz nawet sam dla siebie nie ma win z końcówki lat dziewięćdziesiątych.
Ale zaprasza i obiecuje, że jak już przyjadę to jakieś starsze roczniki znajdzie... i nie ma przebacz -pojadę!
Wywołany z Lasu przez Nadleśnictwo, powiem słowami Pana Kierownika z niezapomnianych '60 minut na godzinę': "bo Wy wicie rozumicie Drogi Kolego, my mamy taki waaasny model sympoooozjona, taki agooodny, sowiaaański". Długą zaiste drogę przebył sympozjon z Hellady do Parku Szczytnickiego. Materiał byłby to na osobną prelekcję. Tu tylko zauważę, że sympozjon klasyczny po posiłku sie odbywał a nie razem z nim, wody nikomu nie żałowano, ale dwie jej części na jedną wina lano, płeć brzydka i piękna nieco inaczej były definiowane, a udział pań ograniczał sie do... (o tym zamilczę, podobnie jak o grze sympozjalnej z użyciem wina zwanej 'kottabos', o której osobna ilustrowana prelekcja będzie). No i powrót z sympozojonu nie tak ponuro sie odbywał, zwłaszcza nie tramwajem, ale w wesołym korowodzie zwanym komosem (stąd nasze słowo komedia: mozna sobie wyobrazić , co się w trakcie owych pochodów działo). PS. "Współsympozjoniści", poprawnie: "współsympozjaści".
Choć może ta rzeczka nazywa się inaczej. Małe sprostowanie: deska była może i toskańska jeśli chodzi o zawartość, firmowała jednak jakieś francuskie szato, choć dostałem ją w Pradze. Wina mieszały nam w głowach, odmiany Grenache, Syrah, Carignan, Mourvedre i nawet białe Viognier, w czerwonym z RPA. Przymierzaliśmy się do Viognier UFO (a może to Roussanne było?), czyli winem od prawdziwego Rhone Rangersa Randalla Grahma, który wina robi w USA, a u nas są w Marks & Spencerze. Zabrakło wina z Australii, choć MikPaw obejrzał Dead Arm, d'Arenberga i wydął pogardliwie wargi, rzucając pod nosem: tssso to za wino jest, sssłabe takie, tssso WS dał mu tylko 70P.
Mam wrażenie, jakbym był w innym niż Rurale kraju. Przynajmniej winiarsko. Ale nie byłem na wybrzeżu Morza Śródziemnego, czyli, jak sądzę, w najlepiej rozwiniętej gospodarczo i najbardziej zamożnej części Izraela. Tam, gdzie byłem, w sklepach przeważały wina z Europy - dużo Hiszpanii, trochę mniej Francji i Włoch. Win izraelskich mało i cholernie drogie. Za pijalną butelkę trzeba zapłacić powyżej 50 zł. Chyba sporo, jak na kraj winiarski? Za to nikt mnie nie szarpał za rękaw, coś za coś Z tych kilku win, które próbowałem, żadne nie było warte swojej ceny. Najlepsze, co mi się trafiło, to Cabernet z pojedynczej winnicy robiony przez Golan pod etykietą Yarden. Spora koncentracja i złożoność, dużo beczki - niestety nie wiem jak użytej. Może ekstrawagancko? Wino robi wrażenie, ale za tą cenę - ponad 150 zł - mam lepsze pomysły. Syrah Yarden przyjemny, kulturalnie zrobiony, ale znowu - za 80 zł (to najtaniej, promocja przy zakupie 2 butelek - a u nas w LPdP 200 zł, zgroza) da się kupić zdecydowanie lepsze wino. W ogóle win izraelskich mam jakoś dosyć, ciekawość zaspokoiłem i nie sądzę, żeby te kilka butelek, które przywiozłem, zmieniło moją opinię.
Poszedłem na skróty i wybrałem po trzy najlepsze (wg głosowań) wina z każdego miesiąca. Słabo to wyszło, bo większośc win już nie jest obecna w sprzedaży w danym roczniku, duża ilość nie jest też widoczna w sieci. No trudno. Nauczka na przyszłość. Weryfikacja winna być na poziomie konkursów miesięcznych.
Tak to rzeczywiście działa. Ocena początkowa, po niej filtruję. Jakby ktoś chciał się zaangażować i wystąpić w roli selekcjonera to pod koniec miesiąca proszę o dorzucenie innych siódemek (z komentarzy). A co do Rayasa to działa inna reguła: promujemy to co polskie;) Może niedokładnie polskie, ale te, które wg mojej wiedzy i danych z wpisu występują w Polsce. Bliższa koszula ciału i takie tam. Ta reguła rządziła wszystkimi konkursami do tej pory. Tak więc Fonsalette jako kupione w Czechach, w Pradze, w sklepie Monarch mimo wysokiej oceny się nie załapało.
Mam pomysł aby wrócić też do konkursów w cenach powiedzmy do trzech dych, co Wy na to. Wtedy selekcjonerska ocena to byłaby szóstka.
Poruszę kolejny raz kwestię selekcji win do konkursu. Jak rozumiem są to wina z oceną 7+, ale tylko początkową. Czyli wino, które dostało 7, a potem od drugiego "degustatora" 5 lub 4 do konkursu może wystartować?. Natomiast wino, które dostało początkowo ocenę 6, a potem 7 już nie? Jeśli moje "oskarżenia" i "dywagacje" są nieprawdziwe to proponuję zorganizowanie "sądu koleżeńskiego". Mam mocne dowody, ale dla dobra sprawy, na razie nie chcę ich ujawniać. A tak na marginesie wino Chateau Rayas Fonsalette mimo oceny 7, się nie załapało. Już wiem czemu Temis ma przepaskę na oczach...
Kiedyś rozmawialiśmy z Trollem i zgodnie przyznaliśmy, że w starych słodkich winach odczucie słodkości stopniowo zanika, pewno to jakaś suma, wypadkowa wszystkich procesów dojrzewania wina. Jakich? Nie wiem. Ale tak się wydaje po spróbowaniu kilku starszych słodkich win. A Wy tak nie mieliście?
O 1o lat młodszy, bardziej w amsterdamskiej dzielnicy "czerwonych latarni" się plasuje. Zakonnice, ale w plejboju... Czyli jednak wytrawnieją? Dzisiaj piszą "Winningen". Znak nowego?
PZDR wein-r
On robi też nienajgorsze słodkie. Sam nie piłem (jeszcze. Markiz jak pojedzie to pewnie coś zapoda ), ale nie o słodycz tu chodzi. Gość twierdzi (a ma więcej doświadczenia ze swoimi winami ), że wytrawnieją. Albo, że są wytrawne (ale w przyszłości, bo jednak cukier dziś czuć). I zgoda, ale tu chodzi o kwestię wyjaśnienia zagadki: słodycz czy wytrawność z punktu widzenia pijącego dzisiaj a słyszącego o jutrze; o NAJWAŻNIEJSZE: JAK, KIEDY I DLACZEGO!. Pewnie Sam Pan Czas to rozstrzygnie, bo Reinhard nas nie przekonał, a starał się (oj starał!). Czysta ciekawość winiarza (Wiktora Bruszewskiego, którego pozdrawiam serdecznie bo jest okazja ) sprowokowała tę mikrodyskusję. Tyle.
O Lucyferze zapomniałeś Drogi Temi... Błąd. Niewybaczalny błąd...
Hoho, będę tam. W kwietniu. Winiarstwo bohaterskie (WE). Doświadczę i doniosę.
A Heymann L... jedyne z nim spotkanie podczas kursu Rieslingów w CV.
Stukot kroków po kamiennej posadzce. Szósta rano. Krużganki klasztorne. Szczupła, niemłoda zakonnica o wąskich ustach idzie dzwonić na pobudkę. Jest dyrektorką ochronki. Jest zimno. Dzieci zaraz się zbudzą i karnie ustawią w dwuszeregu. Taki film mi wyświetliło w głowie to wino. Heymann-Löwenstein, Winninger-Rottgen Riesling 1999.
"Dionizos - natura, chaos, brak kontroli; Apollon - organizacja, struktura, porządek". Ci Niemcy są obłędni. Nawet facet co terasy obrabia, "Narodziny tragedii" Nietzschego do tego miesza. A wiadomo czym Pan Reinhard się zajmował zanim winiarzem został? no chyba że oni to w liceum juz przerabiają, coby mnie nie zdziwiło. A co do wytrawności / słodkości. Nie zrozumiałem, czemu mu tak zależy, żeby jego wina nie były nazywane słodkimi? Ideologia biodynamiczna (wiem, cicho sza), że cukier szkodzi? Poczucie że określenie słodkie deprecjonuje?
Dalsza lektura obowiązkowa to tekst Wein-ra, krtóry znajdziecie poniżej:
http://www.sstarwines.pl/drupal-6.10/node/386
Zaczęło sie wcale ciekawie. Tuż przy wejściu powiedziano mi szeptem, abym za Chiny jeszcze Ludowe nie wymawiał terminu "biodynamika". Do dziś nie wiem dlaczego. Ale mniejsza o to, wszak Wino Jest Najważniejsze (tak sobie zanuciłem). No ale winiarz też człowiek, a do tego jeszcze wytwórca, projektant, strateg i takie tam. Szacunek wymaga wyrzeczeń. I tak zostało, nie wypowiedziałem. Najważniejsze, że jednego i drugie miałem tuż przed sobą.
Reinhard Löwenstein - człowiek ciepły, otwarty, uśmiechnięty a jednocześnie zamyślony. Taki typ filozofa - gawędziarza, który o winie z jednej parceli (i o samej parceli) może opowiadać od świtu do nocy. Znane jest jego skrajnie subiektywne podejście do metod produkcji, organowe piszczałki instalowane w piwnicy czy znaki runiczne, których odpowiednio dźwięk i "magiczna moc" mają wpływać na kształtowanie się i dojrzewanie win. Człowiek oddany idei terroir, według niego antytezie winiarstwa technologicznego. Ale pytany o problem globalizacji przekornie odpowiada, że globalizacja jest dobra lecz europeizacja jeszcze lepsza. Na zaczepki o wina naturalne (nie biodynamo! cicho sza...) odparował, że wino to produkt cywilizacji a nie naturalny. Czy biodynamikowi z krwi i kości przystoi szerzenie takich herezji? Tak czy inaczej, osobiście nie nadążam za jego filozofią wina. Wino jest produktem kompleksowym i powinno godzić chaos i ład (filozofia połączenia rzeczy odmiennych). Tu można się jeszcze pozastanawiać, ale definiowanie wina w oparciu o charakterystykę bóstw i demonów (Dionizos - natura, chaos, brak kontroli; Apollon - organizacja, sruktura, porządek; Lucyfer - Behemoth, Nergal... Cóż. Bywam monotematyczny) niewiele już z winem ma wspólnego jak dla mnie. Z jednym jednak trudno sie nie zgodzić, z określeniem człowieka i miejsca jako podstawy winotwórstwa - "dobry człowiek w dobrej winnicy to sukces". Do elementarnych czynników wpływających na klase wina zalicza też m.in. wiek winorośli, nasłonecznienie i ogólne cechy danego rocznika; lecz jak mawia, rocznik rocznikiem a wino ma być dobre, nawet kosztem ilości. Truizmy? Löewenstein naprawdę wierzy w to co mówi. Z ogromną satysfakcją opowiadał jak to najbardziej go zajmuje, i że najwięcej czasu w roku spędza w winnicy... naprawiając umocnienia tarasów. Po prostu człowiek ciężkiej pracy!
Opowiadał i opowiadał. Za to ciekawie. O problemach regionu i braku rąk do pracy mówił porównując Mosel do zanikającej, liguryjskiej Cinqueterre. Mimo wyśmienitych siedlisk np. przebogatych geologicznie okolic rodzinnego Winningen (Uhlen jest zwane czasem "mozelskim Montrachet") miejscowe winiarstwo zaczyna trapić problem z zachowaniem dziedzictwa; odczuwalny brak młodych ludzi, horrendalne ceny ziemi powoduja, że trudno podjąć czy też rozwinąć produkcję, zaś do regionu zaczynają ściągać entuzjaści z grubymi portfelami. Miejscowi na wiele nie mogą sobie pozwolić. Löwenstein sam przejmując gospodarstwo musiał się liczyć z każdym groszem, sprzedawał całe wino a teraz boli go brak starszych roczników w rezerwie.
W końcu starał się (oj starał) nasz minnesinger dowieść, że jego wina wytrawne są. Bo nie są. Albo jeszcze nie są. Wywód nie był długi. Cukier zwykle idzie w parze z wrażeniem owocowości. Alkohol, gliceryna itd. też potęgują słodycz. Lecz z czasem, mówił, słodycz wina zanika. W procesie dojrzewania wina wytrawnieją. Bardziej dociekliwi pytali o los cukru(-ów) bo to, że owocowość słabnie można zrozumieć. Czy zostają w winie w postaci i ilości niezmienionej czy może podlegają chemicznym reakcjom i zanikają, z czasem są "eliminowane" z treści win. Panie Löwenstein, czy wytrawne czy słodkie! Czekamy! Reinhard: "Po co się zastanawiać czy słodkie, czy wytrawne? To tak jakbyśmy mieli stwierdzać autentyczność płótna Chagalla po ilości błękitu w kompozycji". Tu mnie zagiął (bio)dynamiczny Reinhard. Na malarstwie nie znam się wcale.
Wyboru win z rocznika 2009 z Weingut Heymann - Löwenstein próbowałem we wrześniu 2010 roku, w warszawskim ŻuŻu, dzięki uprzejmości Panów Marka i Michała Popielskich. Wina dostępne na 101win.pl.
Dalsza lektura obowiązkowa to tekst MdCC, który znajdziecie poniżej:
http://www.sstarwines.pl/konkurs/node/388
"Na początku skontaktowałem się z Demeter'em i zapytałem czy mogliby mi pomóc - odpowiedzieli, że bardzo by chcieli ale (podobnie jak Steiner) są przeciwnikamialkoholu"... czy może być lepszy cytat z winiarza, którytraktowany jest jako biodynamik?
Reinhard Lowenstein jest człowiekiem z pasją - można się z nim zgadzać, można próbować mieć odmienne zdanie ale wydaje się, że fundamenty jego wizji winiarstwa są dobrze przemyślane. Na pytanie o punktacje wina odpowiada pytaniem czy ktoś daje punkty Mozartowi i Beethovenowi. Na komentarz, że czuć alkohol odpowiada - może te wina nie są dla Ciebie. Zajadle broni rdzennych drożdży czy naturalnej fermentacji. Inox używa jak nie ma dość winogron by wypełnić 25hl beczkę. Pytany o to jakie swoje wina poleca odpowiada, że zależy kiedy.Teraz podobają mu się proste wina z 2003, ale na topowe Uhleny z tego rocznika jest stanowczo za wcześnie. A na pytanie o starzenie się jego win ze szczerością informuje: nie mam pojęcia - gdybyśmy robili tak wina przez ostatnie 50 lat to coś bym wiedział. Ale on zaczął kilkanaście lat temu. Zaczął na nowo, albo raczejna staro, po tym jak napili się wina robionego jeszcze przez dziadkai otwartego na 45 rocznicę dziadków ślubu.
Broni terroir, ale broni też win masowych (które nazywa przemysłowymi) - bo przecież nie każdego stać na wino "rękodzielne". Atakuje tylko tych, którzy są pośrodku - bo to oszuści. I z żalem w głosie mówi, że na początku nie mieli środków więc musiał sprzedawać całość produkcji - a teraz nawet sam dla siebie nie ma win z końcówki lat dziewięćdziesiątych.
Ale zaprasza i obiecuje, że jak już przyjadę to jakieś starsze roczniki znajdzie... i nie ma przebacz -pojadę!
Wywołany z Lasu przez Nadleśnictwo, powiem słowami Pana Kierownika z niezapomnianych '60 minut na godzinę': "bo Wy wicie rozumicie Drogi Kolego, my mamy taki waaasny model sympoooozjona, taki agooodny, sowiaaański". Długą zaiste drogę przebył sympozjon z Hellady do Parku Szczytnickiego. Materiał byłby to na osobną prelekcję. Tu tylko zauważę, że sympozjon klasyczny po posiłku sie odbywał a nie razem z nim, wody nikomu nie żałowano, ale dwie jej części na jedną wina lano, płeć brzydka i piękna nieco inaczej były definiowane, a udział pań ograniczał sie do... (o tym zamilczę, podobnie jak o grze sympozjalnej z użyciem wina zwanej 'kottabos', o której osobna ilustrowana prelekcja będzie). No i powrót z sympozojonu nie tak ponuro sie odbywał, zwłaszcza nie tramwajem, ale w wesołym korowodzie zwanym komosem (stąd nasze słowo komedia: mozna sobie wyobrazić , co się w trakcie owych pochodów działo). PS. "Współsympozjoniści", poprawnie: "współsympozjaści".
Co widać w odpowiednim wątku:
http://www.sstarwines.pl/sample.php?inc=note.php¬e=4641
Choć może ta rzeczka nazywa się inaczej. Małe sprostowanie: deska była może i toskańska jeśli chodzi o zawartość, firmowała jednak jakieś francuskie szato, choć dostałem ją w Pradze. Wina mieszały nam w głowach, odmiany Grenache, Syrah, Carignan, Mourvedre i nawet białe Viognier, w czerwonym z RPA. Przymierzaliśmy się do Viognier UFO (a może to Roussanne było?), czyli winem od prawdziwego Rhone Rangersa Randalla Grahma, który wina robi w USA, a u nas są w Marks & Spencerze. Zabrakło wina z Australii, choć MikPaw obejrzał Dead Arm, d'Arenberga i wydął pogardliwie wargi, rzucając pod nosem: tssso to za wino jest, sssłabe takie, tssso WS dał mu tylko 70P.
choć z innych stron świata
zabronione jest dodawanie wody do wina...
nigdy nie slyszalam o tym galizowaniu?
Do poprawki rocznik edycji konkursu.
A dyplom (homemade by Peyotl) wygląda tak:
zaś tu oryginalny wpis na SstarWines.pl.
A tu dowód, czyli wywiad z Majkiem Whitneyem:
http://wroclaw.gazeta.pl/wrocla/1,35751,8945724,Wino_spod_Slezy_stwarza_...
Zwycięzcą zostaje MKonwicki. Nagrodę już odebrał, kolekcjonerską;)
Mam wrażenie, jakbym był w innym niż Rurale kraju. Przynajmniej winiarsko. Ale nie byłem na wybrzeżu Morza Śródziemnego, czyli, jak sądzę, w najlepiej rozwiniętej gospodarczo i najbardziej zamożnej części Izraela. Tam, gdzie byłem, w sklepach przeważały wina z Europy - dużo Hiszpanii, trochę mniej Francji i Włoch. Win izraelskich mało i cholernie drogie. Za pijalną butelkę trzeba zapłacić powyżej 50 zł. Chyba sporo, jak na kraj winiarski? Za to nikt mnie nie szarpał za rękaw, coś za coś Z tych kilku win, które próbowałem, żadne nie było warte swojej ceny. Najlepsze, co mi się trafiło, to Cabernet z pojedynczej winnicy robiony przez Golan pod etykietą Yarden. Spora koncentracja i złożoność, dużo beczki - niestety nie wiem jak użytej. Może ekstrawagancko? Wino robi wrażenie, ale za tą cenę - ponad 150 zł - mam lepsze pomysły. Syrah Yarden przyjemny, kulturalnie zrobiony, ale znowu - za 80 zł (to najtaniej, promocja przy zakupie 2 butelek - a u nas w LPdP 200 zł, zgroza) da się kupić zdecydowanie lepsze wino. W ogóle win izraelskich mam jakoś dosyć, ciekawość zaspokoiłem i nie sądzę, żeby te kilka butelek, które przywiozłem, zmieniło moją opinię.
przynajmniej ta francuska na pewno nie powstaje z sera... tylko z cebuli! ser jest tylko do niej dodatkiem, jak i grzanki.
Poszedłem na skróty i wybrałem po trzy najlepsze (wg głosowań) wina z każdego miesiąca. Słabo to wyszło, bo większośc win już nie jest obecna w sprzedaży w danym roczniku, duża ilość nie jest też widoczna w sieci. No trudno. Nauczka na przyszłość. Weryfikacja winna być na poziomie konkursów miesięcznych.
Dlaczego akurat na te można tylko głosować?
kuzynka edita: już rozumiem.
Dzięki. Rzeczywiście jest. Wcześniej nie znalazłem. Dopisuję info.